zmarznięte serce,
pani bez grama ciepła
potok kłamstw wypływa z Ciebie
eksplodujesz jak fajerwerk
rozbłyskujące się kolorowe szczęście
znika po kilku chwilach
powodując niedosyt.
Słyszę szum liści.
Jesień w pełni.
Te wszystkie kolory, które są wokół.
Mam wrażenie, że umieram razem z nimi.
Każdej jesieni.
Zima bywa kapryśna.
Jest biało i spokojnie
We mnie jest ciemno i chwiejnie
Niestabilnie
Czy to detoks? Odwyk? Czy po prostu się odcięłam?
Wypatruje noży na gardle
Burza z piorunami
Oczyści ten nasz kwadratowy podołek
Świat
Dzieciaki rysują kokaina po ekranach telefonów
Bratając się z karta kredytową rodziców
A ja leje łzy
Biała królowa,
kreska do kreski
Kreska po kres.
Zimne słowa.
Puste słowa.
Smutne słowa.
Co za różnica?
Wielka.
Ogromna.
Milowa.
Karcić siebie.
Gasić siebie.
Piszę co ślina przyniesie
Nie mów mi więc o poprawności politycznej
Rajach podatkowych
Wojnach domowych
to działa w tak bezpośredni sposób
Nic trudnego, a jednak
nie każdy potrafi
Wystarczy Ci odwagi, by przerwać tą ciszę?
Sposób w jaki wymawiasz moje imię
najpiękniejszy z możliwych dźwięków.
Moja miłość jest platoniczna
Piszę o nim wiersze.
Kocham Go słowami.