Wystawiasz mnie
Na psychiczne cierpienia.
Dozujesz miłość
jak tabletki:
Rano trochę
Nie w południe
Znów wieczorem
A gdy boli nie pomagasz
Już nie działasz?
Leczysz innych,
a tych swoich
zaniedbujesz.
Bo nic nie działa na strach.
Choć kłamię mówiąc:
Że chcę się z tego wyleczyć.
Dlaczego więc twoja miłość
Nie jest bezgranicznia?
Wciąż próbujesz mną sterować
Zbyt pochopnie
Stawiasz kroki.
Każdy ma swojego
Czy to stróża,
Upadłego.
A mój anioł mnie zabija.
Zgrabnie i bez zająknięcia.
Gdy w głowie kłębi się zbyt wiele, biorę notatnik i spisuję wszystko. Z natłoku myśli w poezję.
czwartek, 10 lipca 2014
69.
czwartek, 19 czerwca 2014
68.
Kreska, kreseczka, szrama, krwawiąca.
Strużka, dróżka.
Nienawiść, zawiść.
Rozgoryczenie, zawiedzenie.
Raz, dwa. Strzał w tył głowy.
Trzy, cztery. Zbiorowa mogiła.
Więzienia, szpitale. Ołów. Wystrzał, przestrzał.
Zastrzel mnie.
W skroń. W tył głowy. Połknij kulkę.
Pif paf. Zastrzel mnie.
Ukrusz mnie. Kawałek. Zrób to zanim zrobię to sama.
Zabij mnie.
Ile mija czasu. Kto by liczył.
Tak. Ja.
Smutne jest czekać na kogoś, nie wiedząc czy przyjdzie.
Co myśli. Jak śpi. Ile słodzi.
Nie słodzi. Nie myśli.
Umiera.
Odmierza dni. Godziny. Planuje.
Do śmierci. Od śmierci.
Tonie. Bez słowa.
Zabiłeś mnie. Bezszelestnie. Bez broni. Siły i mocy.
Zabiłeś mnie.
Krótkie streszczenie frustracji.
Strużka, dróżka.
Nienawiść, zawiść.
Rozgoryczenie, zawiedzenie.
Raz, dwa. Strzał w tył głowy.
Trzy, cztery. Zbiorowa mogiła.
Więzienia, szpitale. Ołów. Wystrzał, przestrzał.
Zastrzel mnie.
W skroń. W tył głowy. Połknij kulkę.
Pif paf. Zastrzel mnie.
Ukrusz mnie. Kawałek. Zrób to zanim zrobię to sama.
Zabij mnie.
Ile mija czasu. Kto by liczył.
Tak. Ja.
Smutne jest czekać na kogoś, nie wiedząc czy przyjdzie.
Co myśli. Jak śpi. Ile słodzi.
Nie słodzi. Nie myśli.
Umiera.
Odmierza dni. Godziny. Planuje.
Do śmierci. Od śmierci.
Tonie. Bez słowa.
Zabiłeś mnie. Bezszelestnie. Bez broni. Siły i mocy.
Zabiłeś mnie.
Krótkie streszczenie frustracji.
sobota, 3 maja 2014
67.
Wszystko to jedna wielka pierdolona ściema.
Nie próbuj być zagadką. Nie wychodzi ci.
Nie udawaj nikogo. Nie polubią cię.
Wyrzutków się nie lubi. Nikt cię nie lubi.
Skocz z dachu. Nienawidzisz być kwiatkiem.
Wolisz być aktywnym wulkanem.
Niszczyć wszystko co spotkasz na swojej drodze.
Rozkochiwać delikatne niewiasty, wyzbywając resztek zahamowań.
Bawisz się świetnie. Nie musisz zaprzeczać. Nikt ci nie wierzy.
Wszyscy proszą byś zapomniał. Robisz na przekór.
Toniesz w morzu kłamstw. Dobrze ci z tym.
Nawet się nie bronisz. Niczego nie zmieniasz.
Czekasz uparcie na gest. Słowo.
Wiesz, że to czego pragniesz nigdy nie nastąpi. A jednak wciąż wierzysz.
Jesteś głupim i łatwowiernym, skrzywdzonym dzieciakiem.
Naopowiadane bajeczki zawładnęły twoim umysłem.
Sterują tobą jak laleczką. Dobrze ci z tym.
Nie potrafisz przyznać się do błędu. On był błędem.
Nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko ma swój dogłębny sens.
Twoje cierpienie również. Twoje łzy, rozczarowania, naiwności.
Wypalone papierosy. Skoki na główkę. Głębokie przemyślenia nocą.
Późne godziny poświęcone myśleniu. O czymś co nie miało miejsca.
Nie miało prawa bytu. W naszej galaktyce.
Wyrzutków nikt nie kocha. Bajki zawsze kończą się dobrze. Nie twoja.
Płaczesz w pachnącą poduszkę. Tak by nikt nie usłyszał.
Tłumiąc każdy spazm. Wołasz: 'zrób to'
Nie zrobił. Ani dziś. Ani jutro.
Zapomnij. Wyrzuć z pamięci. Wraku człowieka.
Każdy gest sprawia Ci ból.
Jego brak powoduje osłupienie.
Mija tydzień. Mija tygodni dwa. A za nimi kolejne dwa.
Nie spodziewaj się niczego. Tylko niespodzianki są przyjemne.
Niespodziewane. Nieprawdopodobne.
Nie stanie się. Życie to nie bajka.
Nikt nie kocha wyrzutków.
środa, 23 kwietnia 2014
66.
Anioł
o charakterze nieziemskim, uczący umierać z miłości.
Rude
pasma opadające na bezbarwną twarz.
Przekrwione i niewyspane. Zielone
oczy.
Wygoń
mnie ze swoich snów. Niepoważnych.
Poranione,
biedne, sine: usta.
Z braku uśmiechu.
Kłamstwem
budujesz napięcie. Bajkopisarz.
Nie
czuj się zwycięzcą.
Duszące
spazmy płaczu.
Mijają
godziny, a wskazówka się nie cofa.
Tik-tak. Druga. Trzecia. Czwarta.
Kolejna
nieprzespana noc. Przez Ciebie.
Mokre
poduszki. Rozmazany tusz. Czarne smugi na policzkach.
Przenikliwy
wzrok, zakochany w moich oczach.
Zamknięty
w klatce, jak więzień, poległy.
Szum
w uszach. Znieczulenie.
Zawrót
głowy. Znieczulenie.
Oprocentowane.
Surowo karane.
Kłęby
dymu, uspokajającego.
Głęboki
wdech trucizny w płuca. Ostatni
papieros.
Przed
wstrzyknięciem.
Nie
patrz w dół.
Pięćdziesiąt
jeden minut po północy. Coś spada.
Z osiemnastego piętra. Z hukiem.
Jadą
na sygnale. Dwie karetki. I policja.
Samobójca
już jest martwy.
Spotka
bladego Aniołka.
To
tęsknota. Piękna morderczyni.
Uśmierciła
zakochanego. Targającego się na życie. Smutnego człowieka.
sobota, 19 kwietnia 2014
65.
"A jednak potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej pamięci. Pamiętaj o
mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej".
Zamknięte w szklanym słoju. Bez drogi ucieczki.
Nie zwietrzałe. Świeże. Pulsujące. Szczęście.
Barwne, z nutą tajemnicy. Gorzkiego posmaku.
Zamknięte w szklanym słoju. Bez drogi ucieczki.
Nie zwietrzałe. Świeże. Pulsujące. Szczęście.
Barwne, z nutą tajemnicy. Gorzkiego posmaku.
Wylanych łez. Potoków.
Domyślam się, że nigdy nie będę szczęśliwym człowiekiem.
Powraca wciąż ten sam, ciążący mi kamienny sekret.
Ciągnący mnie na samo dno.
Dryfująca nadzieja.
Nie ma we mnie miłości. Nie mam nic.
Odkąd zamknąłeś za sobą drzwi.
Moja upragniona odsiecz. Otulasz mnie swoimi mrocznymi myślami.
Wciągasz w wir tajemnic.
Domyślam się, że nigdy nie będę szczęśliwym człowiekiem.
Powraca wciąż ten sam, ciążący mi kamienny sekret.
Ciągnący mnie na samo dno.
Dryfująca nadzieja.
Nie ma we mnie miłości. Nie mam nic.
Odkąd zamknąłeś za sobą drzwi.
Moja upragniona odsiecz. Otulasz mnie swoimi mrocznymi myślami.
Wciągasz w wir tajemnic.
Pozwalasz zaczerpnąć powietrza. Znów tonę.
Wyciągam rękę. Sięgam po szczęście. Rozpływa się, skażona dusza
'Wróć, potrzebuję cię'
gardłowy okrzyk, paraliżujący ból.
Z każdą sekundą opadam niżej, skok z szóstego piętra.
'Ratuj mnie'
Bez ciebie nie istnieje.
Wyrafinowany morderca, dobrotliwie zagłaskujący podejrzenia.
Wobec siebie.
Chce płakać. A obietnic się nie łamie. Niczym kręgosłup.
Gdy upadam na bruk.
Splamiony kłamstwem, umoczony we krwi, poperfumowany niedostępnością.
Nieodpowiednie słowa. Zamień w gesty.
Wyciągam rękę. Sięgam po szczęście. Rozpływa się, skażona dusza
'Wróć, potrzebuję cię'
gardłowy okrzyk, paraliżujący ból.
Z każdą sekundą opadam niżej, skok z szóstego piętra.
'Ratuj mnie'
Bez ciebie nie istnieje.
Wyrafinowany morderca, dobrotliwie zagłaskujący podejrzenia.
Wobec siebie.
Chce płakać. A obietnic się nie łamie. Niczym kręgosłup.
Gdy upadam na bruk.
Splamiony kłamstwem, umoczony we krwi, poperfumowany niedostępnością.
Nieodpowiednie słowa. Zamień w gesty.
W powietrzu roi się, od niespełnionych obietnic.
Nie łamie się. Niepisanych zasad.
'Twoja pamięć jest wybiórcza'
Salutuję na mój koniec.
Pożegnam Cię Boże, listownie, nie słownie.
Nie łamie się. Niepisanych zasad.
'Twoja pamięć jest wybiórcza'
Salutuję na mój koniec.
Pożegnam Cię Boże, listownie, nie słownie.
sobota, 5 kwietnia 2014
64.
w jednej chwili jesteś moją kotwicą,
cumując mnie na spokojnych wodach, w bezpiecznym porcie
kolejnym razem, jestem jak rzucona w nurt,
kolejnym razem, jestem jak rzucona w nurt,
rwącej lodowatej rzeki, swoich myśli, przez Ciebie
śmiertelnym niebezpieczeństwem, upadkiem na dno,
śmiertelnym niebezpieczeństwem, upadkiem na dno,
obłapiających ciemności, dławiącym haustem słonej, morskiej wody,
tytoniowym dymem niszczącym moje płuca.
goryczką alkoholi drażniących przełyk, niepoprawnie, przyjemną trucizną
znów jesteś zimny, jak mroźny, styczniowy poranek
kolejno: wspomnieniem piaszczystej, złotej plaży, skąpany w świetle księżyca, odbitego w tafli spokojnego morza
tęsknotą za dźwiękiem głosu, śmiechu, płaczu
kolejno: wspomnieniem piaszczystej, złotej plaży, skąpany w świetle księżyca, odbitego w tafli spokojnego morza
tęsknotą za dźwiękiem głosu, śmiechu, płaczu
przy którym pęka, najzimniejsze, chore serce
żywym lub martwym, wystudzonym ciele, zakamarku mojej duszy,
żywym lub martwym, wystudzonym ciele, zakamarku mojej duszy,
bladym lecz gorącym uczuciem, palącym mnie w pierś, nachalnie
brakiem tchu, powietrza w gardle, życiodajnym pierwiastkiem
odległą, utęsknioną, mroczną, zagadką
upadłą duszą, zrzuconą z obłoku, anielską powłoką
ratując z wielkiej opresji, pakując w kolejną
uczysz mnie tęsknić za sobą z wyczuciem i gracją!
gasnącym płomieniem, cmentarnego znicza, zimna i wieczna mogiła
gdzie pochowane są szczątki utraconej nadziei
odległą, utęsknioną, mroczną, zagadką
upadłą duszą, zrzuconą z obłoku, anielską powłoką
ratując z wielkiej opresji, pakując w kolejną
uczysz mnie tęsknić za sobą z wyczuciem i gracją!
gasnącym płomieniem, cmentarnego znicza, zimna i wieczna mogiła
gdzie pochowane są szczątki utraconej nadziei
czwartek, 27 marca 2014
63.
Głuchy dźwięk tłuczonego szkła.
Kryształów tysiące zalega, na nowym parkiecie
Wolno kruszeje
Skaleczysz się,
Moim złamanym,
Zakochanym sercem
Zawsze powtarzałam
Ja nie jestem odpowiednia
Niedokładna
I niespójna
A więc słuchaj tego głosu
I posłuchał, i pokochał innego
Zakochanego człowieka
Moją miłością do siebie
Wyrwaną mi z piersi
Brutalnie
Kochanie
Gdy mnie unikasz
Zapominam głosu twojego dźwięk
Powoli ulatuje
Naszej miłości smak
W powietrzu nie czuje już nawet odrobiny
Twojej obecności
A kiedy cie zabrakło, tonęłam w tęsknocie
Do ciebie
Nie sypiałam.
Kiedy minie tysiąc długich dni
Bez głosu Twojego
Zatonę
poniedziałek, 24 lutego 2014
62.
Dwudziesty czwarty dzień lutego.
Bilet w jedną stronę.
Paczka śmierci w kieszeni.
Pachnące resztki naszej miłości.
Jestem namiastką. Odciśniętym piętnem życiowego gówna.
Zapachem zwietrzałego szczęścia.
Wiecznie niekompletna.
Uzupełnij mnie. Niczym durną, mało skomplikowaną...
Postanawiam umrzeć. Dziś. A może jutro?
Ponoć będzie dobry dzień.
Nie mów nic. Lepiej być martwym.
Mniej problemów.
Bardziej przyziemnych.
Siedem metrów pod ziemią. Lecąc z dwóch tysięcy.
Niepoprawnych romantyków.
Miłość po północy. Tylko dla dorosłych.
Siedemnaście miesięcy. Wzlotów i upadków.
Wspinam się po wrakach własnych niepowodzeń.
Nielojalnie wobec siebie. Zdradzona.
Wieczne uczucie, przepełnione kłamstwem.
Zawsze będę Cię kochać.
Metaliczny zapach. Płynącej strużką.
Czerwonej, błyszczącej - zagłady.
Osiemnaście srogich. Nieprzewidywalnych. Zim.
Miłości mojego życia. Giń.
Tylko Ciebie chcę. Życz mi siebie. W prezencie.
Aniołku upadły.
Nie zrozum mnie źle. Nie jestem tak dobra.
Uczucie mnie zmienia. Gdy we mnie wzbiera.
Tęsknota mnie ściska. Za gardło. Za serce.
Złap mnie za ręce.
Gdy łykam tę gorycz, wspólnych rozczarowań.
Śmiertelnych.
Spójrz na przeszłość. Wróć do niej.
Nie dla mnie, dla siebie. A nas...?
Nie ma.
N a s.
Bilet w jedną stronę.
Paczka śmierci w kieszeni.
Pachnące resztki naszej miłości.
Jestem namiastką. Odciśniętym piętnem życiowego gówna.
Zapachem zwietrzałego szczęścia.
Wiecznie niekompletna.
Uzupełnij mnie. Niczym durną, mało skomplikowaną...
Postanawiam umrzeć. Dziś. A może jutro?
Ponoć będzie dobry dzień.
Nie mów nic. Lepiej być martwym.
Mniej problemów.
Bardziej przyziemnych.
Siedem metrów pod ziemią. Lecąc z dwóch tysięcy.
Niepoprawnych romantyków.
Miłość po północy. Tylko dla dorosłych.
Siedemnaście miesięcy. Wzlotów i upadków.
Wspinam się po wrakach własnych niepowodzeń.
Nielojalnie wobec siebie. Zdradzona.
Wieczne uczucie, przepełnione kłamstwem.
Zawsze będę Cię kochać.
Metaliczny zapach. Płynącej strużką.
Czerwonej, błyszczącej - zagłady.
Osiemnaście srogich. Nieprzewidywalnych. Zim.
Miłości mojego życia. Giń.
Tylko Ciebie chcę. Życz mi siebie. W prezencie.
Aniołku upadły.
Nie zrozum mnie źle. Nie jestem tak dobra.
Uczucie mnie zmienia. Gdy we mnie wzbiera.
Tęsknota mnie ściska. Za gardło. Za serce.
Złap mnie za ręce.
Gdy łykam tę gorycz, wspólnych rozczarowań.
Śmiertelnych.
Spójrz na przeszłość. Wróć do niej.
Nie dla mnie, dla siebie. A nas...?
Nie ma.
N a s.
środa, 19 lutego 2014
61.
Mówiłeś, że niczego się nie boisz. Kiedy stałam na barierce mostu, krzyczałeś jak dziewczynka. Przestałam karmić się kłamstwami. Podsycałeś mnie.
Znałeś każdą moją słabość. Wykorzystywana.
Gdy targałam się na swoje życie, potępiałeś moje zachowanie.
Teraz kiedy sam go nie chcesz, oczekujesz aprobaty. Pokrzywdzony.
Nie lubisz żyć samotnie. Dlaczego więc wszystkich odrzucasz.
Upadasz nisko. Śnij.
Dopóki sen nie zmieni miejsca z rzeczywistością.
Budzę się w środku nocy. Przez Ciebie. Nie chcesz zostawić mojej głowy.
Wtedy...
Zabierałeś każdy mój ból.
Teraz...
Oddajesz z potrójną siłą.
Trochę płaczę.
Żałuję.
Łykam gorycz rozczarowań.
Ponoć niczego się nie boisz. Gińmy więc... w czeluści ciemności.
Zagubmy się, w wielkim mieście. W stu tysiącach obcych twarzy.
Wśród nich, w końcu odnajdę Twoją. Nieznane oblicze.
Czy kiedyś zmienisz to?
To może być dobra śmierć.
Śmierć nie jest dobra, śmierć jest zła.
Nie jest piękna... niczym wiosenne kwiaty, piekno zachodu.
Prawdziwe uczucie.
Obiecanki, cacanki, umieranki.
Ze specjalnym wyróżnieniem opuszczasz moją duszę.
Zawsze na przedzie, krwawiące nadgarstki.
Wszechobecna śmierć.
To co, umierasz?
piątek, 17 stycznia 2014
60.
Zabierzesz ze sobą wszystko co mam do zaoferowania. Twierdząc, że należy do Ciebie.
Tak jest. Oddałam Ci siebie. Każde moje wielkie i te najmniejsze udręki.
Bolączki.
Wykorzystujesz moje słabości. Zgrabnie pozbywając resztki uczuć.
Radość.
Zabierasz się z mojego życia.
Pakujesz walizki. Znikasz za dębowymi drzwiami.
Kradniesz całą swoją miłość. Resztki mojej, podeptanej.
Nadzieję.
Wiarę.
Ufność.
Znasz moją historię. Czułe punkty. Wiesz jak uderzyć. Co powiedzieć.
Jak rozegrać swoją chorą grę.
Czas leczy rany. Brednie. Kłamstwa.
Niczym Twoje.
Że kochasz mnie.
Niczym niepoukładane szczątki mojej osobowości. Pogorzeliska zalewane łzami.
Obojętność przychodzi tak łatwo. Trudno uczyć się od nowa miłości.
Najsmutniejszą prawdę skrywają oczy.
Błagałam. Nie pozwól im płakać.
Skłamałeś.
Po raz setny. We krwi szlachetnej skaza. Naznaczony.
Upadły aniele.
W piekle miejsce już dawno goszczę. Dołączysz się?
Nie marznę.
Jest dobrze.
To nie kwestia przemijania. A Twojego zachowania.
Im mniej Cię mam.
Tym bardziej zatracam się w sobie.
Nie mów, że jestem podła. Ja po prostu Cię ukaram. Czas dorosnąć mój chochliku.
Mój.
Nie-mój.
Ile dałbyś, bym określała Cię tym mianem? Już nic?
Cały świat szepce do ucha. Od kiedy przestał nim być...
Smutne pianino zawsze źle mi się kojarzy. Przez Ciebie.
Powinieneś... Błagać!
Prosić tak po prostu. O wybaczenie.
Paść na kolana. Przecież i tak już mnie zniszczyłeś.
Wypruta z uczuć. Jakichkolwiek. Przez Ciebie.
Upadły aniele. Błądzisz w mojej pustej głowie. Obijasz o jej ścianki.
Czaszka zaraz pęknie.
Wyjdź, proszę...
Tak jest. Oddałam Ci siebie. Każde moje wielkie i te najmniejsze udręki.
Bolączki.
Wykorzystujesz moje słabości. Zgrabnie pozbywając resztki uczuć.
Radość.
Zabierasz się z mojego życia.
Pakujesz walizki. Znikasz za dębowymi drzwiami.
Kradniesz całą swoją miłość. Resztki mojej, podeptanej.
Nadzieję.
Wiarę.
Ufność.
Znasz moją historię. Czułe punkty. Wiesz jak uderzyć. Co powiedzieć.
Jak rozegrać swoją chorą grę.
Czas leczy rany. Brednie. Kłamstwa.
Niczym Twoje.
Że kochasz mnie.
Niczym niepoukładane szczątki mojej osobowości. Pogorzeliska zalewane łzami.
Obojętność przychodzi tak łatwo. Trudno uczyć się od nowa miłości.
Najsmutniejszą prawdę skrywają oczy.
Błagałam. Nie pozwól im płakać.
Skłamałeś.
Po raz setny. We krwi szlachetnej skaza. Naznaczony.
Upadły aniele.
W piekle miejsce już dawno goszczę. Dołączysz się?
Nie marznę.
Jest dobrze.
To nie kwestia przemijania. A Twojego zachowania.
Im mniej Cię mam.
Tym bardziej zatracam się w sobie.
Nie mów, że jestem podła. Ja po prostu Cię ukaram. Czas dorosnąć mój chochliku.
Mój.
Nie-mój.
Ile dałbyś, bym określała Cię tym mianem? Już nic?
Cały świat szepce do ucha. Od kiedy przestał nim być...
Smutne pianino zawsze źle mi się kojarzy. Przez Ciebie.
Powinieneś... Błagać!
Prosić tak po prostu. O wybaczenie.
Paść na kolana. Przecież i tak już mnie zniszczyłeś.
Wypruta z uczuć. Jakichkolwiek. Przez Ciebie.
Upadły aniele. Błądzisz w mojej pustej głowie. Obijasz o jej ścianki.
Czaszka zaraz pęknie.
Wyjdź, proszę...
Subskrybuj:
Posty (Atom)